Przeglądaj artykuły opublikowane w JOwS

treść strony

Na francuską nutę

Z 18-letnim Pawłem Piestrzeniewiczem, laureatem konkursu Komisji Europejskiej dla młodych tłumaczy Juvenes Translatores, rozmawia Beata Maluchnik

 

Wygrałeś prestiżowy międzynarodowy konkurs. Gdzie szkolą najlepiej zapowiadających się młodych tłumaczy języka francuskiego?

Szkolili w nieistniejącym już gimnazjum im. S. Sempołowskiej z oddziałami dwujęzycznymi w Warszawie i robią to nadal w liceum tego samego imienia. Trudno mi jednak już teraz nazywać siebie tłumaczem. Nigdy wcześniej nie brałem udziału w tak „poważnym” konkursie jak Juvenes Translatores, ale moi nauczyciele skutecznie mobilizują do podejmowania takich wyzwań. Spróbowałem więc… i się udało!

Czy nie jest powszechnym przekonaniem, że w szkole nie da się nauczyć mówić w języku obcym?

Oczywiście, że się da. A przynajmniej da się zdobyć podstawy do tego, by zacząć się z ludźmi w języku obcym komunikować. To z kolei najlepiej robić podczas wymian międzynarodowych. Ja miałem okazję dwukrotnie wyjechać do Francji – do Grenoble i Nantes. Tam nie miałem wyjścia i musiałem posługiwać się francuskim. Dzięki tej presji przypomniałem sobie to, czego dowiedziałem się podczas lekcji.

Trzeba więc wyjechać do Francji, by poczuć się świadomym użytkownikiem języka francuskiego?

Nie, tutaj też jest to możliwe – w szkole nigdy nie unikam zadań ćwiczących mówienie: przecież o to w nauce języka chodzi. Ale posługiwanie się na lekcji literackim francuskim – bo takiego się przecież uczymy – to jednak nie to samo co poznawanie dialektów tego języka w wielokulturowym Paryżu. Nie mówiąc o wszelkich jego odmianach na całym świecie. Francuski z krajów Maghrebu i byłych kolonii mocno różni się od nieco „zbastardyzowanej” mowy arabskich przedmieść we Francji. Z kolei obie te odmiany nijak nie przystają do języka francuskich powieści, nadmiernie skomplikowanego, np. przez specjalny czas przeszły używany tylko na ich kartkach. Siłą rzeczy, uczy się nas języka oficjalnego, bo według jakiego klucza moglibyśmy poznawać inne jego odmiany, żeby żadna z nich nie była pokrzywdzona?

I którą można by uznać za najprzydatniejszą.

Otóż to. Trzeba sobie odpowiedzieć na jedno ważne pytanie: do czego potrzebuję znajomości tego języka? Jeden zechce zamieszkać w Paryżu, inny – wyjechać do Afryki, a jeszcze inny, jak ja, tłumaczyć, pozostawszy w Polsce.

Tłumaczyć, czyli zgryzać twarde orzechy specyficzne dla francuskiego, który nie przepada za obcojęzycznymi neologizmami?

Wydaje mi się, że w kwestii języka przebija się u Francuzów imperialistyczna mentalność. Język jako taki jest bardzo zinstytucjonalizowany. Funkcjonuje krajowa rada, która co do zasady bardzo zabiega o to, by w jak najmniejszym stopniu dopuszczać do adaptowania i włączania obcych zapożyczeń. Na przełomie XX i XXI w. podczas rewolucji cyfrowej Francuzi zasłynęli stworzeniem własnych określeń nowych technologii, takich jak ordinateur (pol. komputer) czy téléphone intelligent (pol. smartfon), które w większości pozostałych krajów Europy brzmią podobnie jak ich oryginalne nazwy.

I Francuzi, zwłaszcza młodzi i skomputeryzowani, faktycznie używają tych określeń? Czy to jednak próba sztucznego przeciwstawienia się naturalnym procesom w języku?

Faktycznie je stosują! Kiedy podczas rozmowy używałem, wydawałoby się, oczywistych, międzynarodowych nazw, mieli problem, by mnie zrozumieć. Dla nich właśnie to jest naturalne.

A jak ten proces następuje? Rada organizuje kampanie społeczne nakłaniające do dbałości o czystość języka czy wynika to raczej z przeświadczenia mieszkańców, że taka droga jest słuszna?

Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której w obecnych czasach jakakolwiek instytucja narzuca ludziom, jak mają mówić czy nakazuje korporacjom produkującym np. sprzęt komputerowy, jak mają go nazywać. Myślę więc, że w narodzie jest po prostu wola, by nie wprowadzać neologizmów tam, gdzie nie trzeba, i w jak największym stopniu posługiwać się językiem ojczystym.

Uważasz to podejście za właściwe?

Myślę, że jest ono nieco dziwne, nienaturalne. Nie wyobrażam sobie, byśmy my – nastolatkowie w Polsce – zrezygnowali z używania krótszych i wygodniejszych, choć pochodzących z języka obcego słów, tylko dlatego że jesteśmy dumni ze swojego języka.

Jak to wygląda w innych francuskojęzycznych krajach? Masz jakieś porównanie?

Jeszcze nie, ale chciałbym odwiedzić Afrykę Północną, żeby się przekonać, jakie przekonania tam panują. Jakie to niesamowite, że znajomość jednego języka daje mi arsenał możliwości odnalezienia się w tylu francuskojęzycznych regionach globu.

A jednak o francuskim nie możemy powiedzieć, że to lingua franca Europy czy tym bardziej świata.

Nie, bo tę funkcję pełni język angielski.

Komisja Europejska rekomenduje, by każdy przyzwoity Europejczyk znał co najmniej dwa języki obce.

Z czysto praktycznego punktu widzenia ma to duży sens, bo znajomość języka obcego to kluczowa kompetencja zawodowa, choć w przypadku francuskiego nie tak oczywista jak angielskiego. Z tego powodu nauczyciele często nam powtarzają, że znajomość języka Brytyjczyków powinniśmy traktować jako jedną z podstawowych umiejętności, jak czytanie czy liczenie. Dlatego tym bardziej warto się uczyć francuskiego czy innej, mniej popularnej mowy, bo tym będziemy się później wyróżniać – i na studiach, i na rynku pracy.

Wielu uczniów nie ma jednak ochoty wkuwać obcych słówek…

Ja też na początku jej nie miałem, ale lubię kończyć to, co zacząłem. Choć w przypadku uczenia się języka trudno mówić o jakimkolwiek zakończeniu. Jestem też świadom, że nie każdy ma możliwość tak intensywnej nauki języka – i kultury z nim związanej – bezpłatnie, podczas zajęć szkolnych. W naszym liceum uczymy się francuskiego sześć–siedem godzin w tygodniu przez trzy lata. W klasach dwujęzycznych zajęcia prowadzi dwóch nauczycieli i lektor z kraju frankofońskiego. Wśród nich są dwie bardzo doświadczone romanistki, dzięki którym dwujęzyczność stała się atutem naszej szkoły, oraz bardzo inspirujący native speaker pochodzący z Maroka. Ten zróżnicowany background nauczycieli pomaga w nauce języka – każdy z nich ma inne podejście do uczniów, sposób pracy i oczekiwania. Od początku nauki poznajemy też różne akcenty i naleciałości. Dzięki temu uczymy się języka jako żywego tworu, prezentowanego z wielu osobistych perspektyw, a nie tylko jako „wersji demo”, będącej interpretacją jednego nauczyciela. Wiem, że jeślibym teraz się nie starał i nie wykorzystał tych możliwości, to później bym tego żałował.

A co z tymi, którym brakuje takiej determinacji?

By ułatwić sobie uczenie się języka, możemy je połączyć z nauką gry na instrumencie muzycznym. Jestem kontrabasistą i widzę, że oba procesy mają ze sobą wiele wspólnego. Ćwicząc grę na instrumencie, nabieramy samodyscypliny i poprawiamy koncentrację, a takie nawyki są niezbędne przy nauce języka obcego. Rozszyfrowywanie zapisów nutowych uruchamia tę część mózgu, która odpowiada za poznawanie nowych wyrazów czy alfabetu. To, jak otwieramy się na muzykę i ją przyswajamy, idzie w parze ze zwiększaniem naszej wrażliwości na to, jak słyszymy i odbieramy język obcy w ustach innych. Dlatego grajmy, słuchajmy i mówmy jak najwięcej!

Powiązane artykuły