Przeglądaj artykuły opublikowane w JOwS

treść strony

Językowy mélange

Nigdy nie miałam wątpliwości co do wyboru swojej drogi zawodowej. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłam, by moja praca była związana z językiem angielskim. Widziałam mnóstwo możliwości – nauczanie, tłumaczenie, dziennikarstwo… Nieustannie jednak chodziła mi po głowie myśl, że gdyby przyszło mi nauczać, to dzieci, w małych grupach…

Z dzisiejszej perspektywy moja podróż z językiem angielskim rozpoczęła się dość późno, bo dopiero w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Nic bardziej banalnego – kurs językowy w ramach zajęć pozaszkolnych skierowany do dzieci w celu odkrycia przez nie nowego języka „z Zachodu”. Niby nic, a jednak ziarenko zostało zasiane. Fascynacja edukacyjnymi programami telewizyjnymi, takimi jak „Ulica Sezamkowa” czy „Muzzy z Gondolandii”, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten język jest właśnie tym, „co tygryski lubią najbardziej”. Do dzisiaj radośnie wspominam piosenki śpiewane z Liczyhrabią czy Wielkim Ptakiem. Oczywiste zatem stały się kolejne dodatkowe lekcje – nie z powodu trudności w nauce, lecz ze zwykłej potrzeby zgłębienia tajników wiedzy o uwielbianym języku.

Kiedy rozpoczynałam liceum, mój wybór był jednoznaczny: klasa o profilu z rozszerzonym językiem angielskim. Chcąc ciągle więcej, kontynuowałam pozaszkolne zajęcia językowe, wyjeżdżałam na obozy lingwistyczne. Dzięki temu klasa maturalna nie była dla mnie okresem pełnym niepokoju i pytań o przyszłość, na które wielu moich rówieśników szukało wówczas odpowiedzi. Oczywistym wyborem były dla mnie studia filologiczne, a dokładnie – anglistyka. Sprawa skomplikowała się trochę bardziej przy wyborze uniwersytetu. Mimo świadomości celu brak wiary w siebie i we własne umiejętności sprawił, że nawet nie starałam się o dostanie na wymarzone uczelnie… Dzisiaj wiem, że tak właśnie miało być – każdy z nas ma przecież swoją drogę do przebycia. Nie żałuję podjętych decyzji, ale czasami zdarza mi się zastanawiać, co by było gdyby...

Skandynawia po angielsku

Rozpoczęłam studia na białostockiej uczelni, z której na ostatnim roku studiów licencjackich wyjechałam do Finlandii w ramach programu wymiany studentów Socrates–

–Erasmus. Kto by uwierzył, że ponad 80 proc. mieszkańców tego skandynawskiego kraju płynnie mówi po angielsku, wliczając w to osoby powyżej 65. roku życia? Naukę języków obcych zaczynają w bardzo młodym wieku, a to sprzyja szybkiemu przyswajaniu wiedzy. Wykłady i zajęcia na tamtejszym uniwersytecie wywarły na mnie ogromne wrażenie – wysoka jakość i imponujące metody nauczania.

Pobyt w Finlandii był dla mnie bardzo szczególnym okresem, bo to właśnie tam spotkałam mojego przyszłego męża – Francuza, także „Erasmusowca”. Przez bardzo długi czas język angielski był dla nas jedynym środkiem komunikacji. Po powrocie do Polski i ukończeniu studiów wszystko stało się jasne – wyjeżdżam do Francji!

Francja po francusku

Pojawił się jednak jeden mały kłopot: zupełnie nie znałam francuskiego. Uznałam więc, że trzeba zacząć od podstaw i – już we Francji – najzwyczajniej w świecie zapisałam się na roczny kurs języka francuskiego dla obcokrajowców. Kurs francuskiego po francusku! Mimo wszelkiej niepewności i obaw, licznych zabawnych gaf i lapsusów, bardzo szybko udało mi się opanować ten język do tego stopnia, że w ciągu jednego roku zdobyłam aż dwa oficjalne dyplomy DELF wydawane przez francuskie Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Pragnąc kontynuować studia i zdobyć tytuł magistra filologii angielskiej, zapisałam się na uniwersytet. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przyjęto mnie na ostatni rok studiów licencjackich, gdyż uczelnia nie uznała mojego dyplomu jako odpowiednika francuskiego licence (stopień uzyskiwany po ukończeniu trzyletnich studiów). „To nic”, pomyślałam w duchu. „Nikt i nic mnie nie zatrzyma!” Nie spodziewałam się jednak, że niektóre zajęcia będą prowadzone tylko w języku francuskim. Mimo moich dyplomów i wspierających mnie bliskich osób nie czułam się pewnie i szybko straciłam chęć do dalszej edukacji. Po jesiennej przerwie postanowiłam nie wracać na uniwersytet.

Pani od angielskiego

Zaczęłam szukać pracy. Najpierw były to prywatne lekcje – głównie angielskiego, ale także polskiego. Szybko jednak się przekonałam, że mimo iż polski jest moim ojczystym językiem, nie oznacza to, że potrafię go nauczać. A samo udzielanie korepetycji niebawem stało się monotonne. Czegoś mi brakowało…

Pewnego dnia znajoma  opowiedziała  mi  o  szkole językowej dla dzieci, zachęcając mnie do skontaktowania się z tą placówką. Po zapoznaniu się z metodami nauczania (nauka angielskiego dla dzieci w wieku 3–12  lat przez śpiew, gry i zabawy) oraz po rozmowie z założycielką szkoły, która sama stworzyła program nauczania oraz jego elementy, np. wykorzystywane na zajęciach piosenki, stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia. Zostałam zatrudniona i – mimo wzlotów i upadków – już trzynasty rok jestem panią Polką od  angielskiego.  Kiedy w 2012 r. szkoła stała się  jednym  z  autoryzowanych centrów egzaminacyjnych Cambridge Assessment English we Francji, zostałam egzaminatorką, a kilka lat później – szefem ekipy egzaminacyjnej. Dużo odpowiedzialności, nie mniej roboty papierkowej, ale ile z tego dumy! W międzyczasie zaczęłam też prowadzić English for babies, zajęcia dla maluszków – dwu-, trzylatków, ale także niemowląt (!) oraz ich rodziców. Bardzo często te same dzieci kontynuują ze mną naukę, by później w wieku siedmiu czy ośmiu lat zmierzyć się z pierwszym oficjalnym egzaminem znajomości języka angielskiego. To naprawdę niezwykłe przeżycie: towarzyszyć małemu człowiekowi w jego podróży, jaką jest nauka angielskiego. Nierzadko słyszę niepokój w głosie rodziców najmłodszych dzieci, gdy pytają, czy to nie za wcześnie, bo przecież ich pociecha nie mówi jeszcze nawet w ojczystym języku. Zawsze wtedy odpowiadam, że małe dzieci są jak gąbki i mają tę niebywałą umiejętność, tę nadzwyczajną łatwość uczenia się i bardzo szybko przyswajają wszelkie nowości. A gdy jeszcze dodać do tego mnóstwo zabawy, szczyptę humoru, uśmiech i pozytywne słowo za każdy, nawet najmniejszy wysiłek, cały ten proces staje się niezwykle efektywny i skuteczny.

Domowy melting pot

Widzę to zresztą, obserwując własne dzieci. Odkąd chłopcy się urodzili, oboje z mężem zwracamy się  do nich we własnych językach – ja po polsku, mąż po francusku. I mimo że  synowie  odpowiadają  mi  najczęściej w tym drugim języku, z dumą na nich patrzę, kiedy z łatwością dogadują się ze swoją polską rodziną podczas wizyt w kraju. Do tego, ze względu na mój zawód i pracę, chłopcy od najwcześniejszych lat mają kontakt z językiem angielskim. Z nim także świetnie sobie radzą i mają już nawet za sobą  pierwsze  doświadczenia  egzaminacyjne  z Cambridge Assessment.

Języki obce od zawsze towarzyszą mi w życiu – przeplatają się co chwilę z moim językiem ojczystym, tworząc dziwny mélange, gdy rozmawiam z moimi dziećmi czy z rodziną i przyjaciółmi. Zakradają się nocą w moich snach… I choć z wiekiem trudniej już przychodzi nauka, to kto wie, może uda mi się jeszcze poskromić hiszpański lub włoski? Już nawet kupiłam fiszki!

Powiązane artykuły